Styczeń to ewidentnie nie rowerowy miesiąc, ale czasami bywa inaczej. Przynajmniej w założeniu. Zawsze powtarzam, że warto jechać w Góry przy każdej możliwej okazji. Równie często mówię, że warto też zabrać rower więc kiedy naprawdę trzeba jechać odpocząć od codzienności, zimy nie ma i można wziąć rower to jest po prostu cudownie. Styczniowy wypad nosił znamiona idealnej okazji żeby połączyć wszystko razem. Spakowałem się dzień wcześniej i ku własnemu zadowoleniu mogę powiedzieć, że wychodzi mi to coraz lepiej i szybciej więc nie pozostało nic innego jak odpowiednio przywitać Nowy Rok czyli…wstajesz wtedy kiedy większość ludzi kończy imprezować. Zjadasz śniadanko, myjesz ząbki i wyjeżdżasz.
Generalnie nic nie przykuwało mojej uwagi no może poza białym słońcem. A potem zaczęła się mgła. Zdarzało mi się widzieć to i owo, ale tak gęstej mgły, która była na tak długim odcinku to jeszcze nigdy. Naprawdę widoczność była bardzo kiepska a nerwy naprężone do granic możliwości bo czasu na jakąkolwiek reakcję było bardzo, bardzo mało. Szczęśliwie większość ludzi wybrała kaca w domu więc na drogach było całkiem luźno. W końcu mleczna ściana się skończyła i podróż nabrała właściwego tempa. Wszystko szło dobrze…
aż do chwili kiedy spod maski zaczął dobiegać dziki pisk. Zatrzymałem się natychmiast na i okazało się, że pasek od alternatora jest diablo luźny i była to bardzo zaskakująca i adekwatnie zła wiadomość. Zaskakująca bo 300 km wcześniej nic nie piszczało a zła bo był naprawdę luźny. Z dwojga złego wybrałem opcję aby jechać do końca bo uznałem, że mam na tyle blisko, że dam radę a pobocze drogi to nie jest dobre miejsce żeby dokładnie sprawdzić co się stało. Tak więc jechałem z dzikim piskiem strasząc wszystkich, nielicznych na szczęście, pieszych. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie było to najlepsze rozwiązanie, ale uznałem że jeżeli pod maską wystąpi jakaś masakra to zawsze jest laweta z AC.
Jak na styczeń to Beskidy wyglądały jak wczesna wiosna. Na samą myśl o braku śniegu na szlaku zacierałem ręce.
Po przyjeździe wziąłem aparat w rękę i poszedłem na mini rekonesans okolicy.
Czy styczeń może wyglądać lepiej? Owszem było błoto, ale wszystko przejezdne a lodu i śniegu jak na lekarstwo. Ależ byłem uradowany!
Wróciłem pod schronisko i wziąłem się za sprawdzenie tego nieszczęsnego paska. Okazało się, że mechanizm napinający kompletnie się rozkręcił. Alternator jest przykręcony do silnika a pod nim jest ramię przez które przechodzi jedna śruba, wkręcona w stalową kostkę z boku a z przodu jest druga, która reguluje naprężenie. Boczna śruba wyparowała :/ Jako, że robiłem to po raz pierwszy w życiu to szło mi wolno i bałem się żeby niczego nie zniszczyć więc byłem ultra skupiony na robocie w związku z czym umknęło mi, że zaczyna wiać wiatr. Bardzo zimny wiatr.
Odkręciłem alternator, rozpiąłem wszystkie kable i zmierzyłem jakiej śruby potrzebuję, po czym poszedłem po pomoc do gospodarza. W graciarni znaleźliśmy garnek z przydasiami i dobrałem sobie kilka sztuk tego co powinno było pasować. Problem polegał na tym, że śruba była tak pordzewiała po wierzchu iż spokojnie mogłaby pochodzić z Titanica, ale mówi się trudno.
Kiedy zacząłem wszystko skręcać wiatr był bardzo nieprzyjemny i coraz bardziej lodowaty. Jak by tego było mało to, dopiero co zdobyta, śruba mi wypadła :/ Wziąłem śrubokręt z magnesem, latarkę i wypatrzyłem ją na osłonie plastikowej pod silnikiem. Wyciągam a to moja oryginalna śruba od mocowania! Byłem tak uszczęśliwiony, że banan ciągnął się naokoło mojej facjaty przynajmniej dwa razy. Skręciłem wszystko do kupy, naprężyłem pasek, sprawdziłem że dzikie kwiki ustały i uznałem awarię za definitywnie rozwiązaną.
Jedyny problem polegał na tym, że w czasie roboty, którą robiłem w bluzie, kurtce oraz czapce i pod kapturem przewiało mnie syberyjskim oddechem do szpiku kości. Jeszcze tego samego wieczora zacząłem rzęzić i prychać a do tego czułem się bardzo źle. Nażarłem się wszystkich tabletek jakie były pod ręką i padłem spać mając nadzieję, że rano będzie lepiej.
Rano było tylko gorzej i stało się jasne, że jeżeli wyjdę na rower w takim stanie to wrócę do wAw z zapaleniem płuc. Hamując żądzę jeżdżenia zamiast na rower wsiadłem do samochodu i pojechałem do punktu aptecznego po zapas leków na przeziębienie bez recepty. Łudziłem się, że pięć saszetek w ciągu dnia, no góra dwóch, postawi mnie na nogi. Niestety tak się nie stało.
Po raz pierwszy w życiu byłem na wypadzie w Beskidy kiedy nie przejechałem na rowerze nawet pięciu metrów :( Owszem mogłem symbolicznie zarzucić nogę przez siodło, ale specjalnie tego nie zrobiłem bo znam siebie i dokładnie wiem jak to by się skończyło. Najpierw jedno kółko, potem kawałek za zakręt a potem jeszcze kawałeczek w górę a skoro już jestem tutaj to dlaczego nie przez potoczek, potem drugi, potem w lewo i znowu w górę etc. etc. i wracam po 2 godzinach z murowanym zapalaniem płuc i L4 po powrocie do domu. Tym razem zdrowy rozsądek wziął górę. Fakt, że nie dawno zabiłem do reszty https://www.endurorider.pl/campus-ross-spodnie-deszczowe/ też zrobił swoje bo spodnie, które miałem jako ostatni zapas średnio się sprawdzają na rowerze. Myślę, że dojrzałem do tego co by teraz popróbować spodni rowerowych na rower i zobaczymy co z tego będzie.
Mając powyższe na uwadze postanowiłem spędzić resztę wyjazdu sposobem „na kuracjusza” czyli spokojne spacerki, gnicie w wyrze do oporu, czytanie książek oraz coraz bardziej uciążliwe przeziębienie.
I tak oto upłynął mi początek stycznia w Beskidach. Rowerowo do bani, ale czasami jest tak, że nie wszystko wychodzi tak jak byśmy sobie tego życzyli. Skoro nie mogłem jeździć to postanowiłem rozkoszować się faktem, że jestem w miejscu gdzie jest cicho, spokojnie i bardzo ładnie. Miło jest nie musieć się śpieszyć.
Postanowienia noworoczne?
- Sprawdzać ten cholerny pasek od alternatora przed każdym wyjazdem.
- Zmiana hamulców na takie, które dają się reanimować.
- Długie spodnie przeciwdeszczowe, ale dedykowane rowerowe – mam już upatrzone.
- Więcej myślenia w czasie naprawiania samochodu w Beskidach, pod gołym niebem, 1 stycznia…
Mam nadzieję, że zima nie wróci i za nie długo znowu wyskoczę w Beskidy, ale tym razem żeby sobie porządnie pojeździć na rowerze :)
Jeżeli nie chcesz przegapić żadnej aktualizacji strony Endurorider.pl zapisz się do Newslettera
Jeżeli w komentarzu podano prawdziwy adres e-mail to dostaniesz informację kiedy Twoja wypowiedź zostanie opublikowana. Pamiętaj aby sprawdzić folder SPAM.